niedziela, 26 listopada 2017

Diamonds are forever




Rok 1997- Kapsztad, Republika Południowej Afryki

Gorące, afrykańskie słońce chowając się ze okalające miasto wzgórza, kładzie długie cienie na leżące w dolinie miasto. Szybko zapada ciemność. Afrykańskie miasta szybko zasypiają. Dziś jest jednak jedno miejsce rozbrzmiewające śmiechem, błyskiem fleszy, odgłosami braw i głośnych rozmów. Do Kapsztadu zjechał świat. To Nelson Mandela wydaje kolacje, na której zbiera pieniądze na swoja fundacje dobroczynna. Cel słuszny, mnóstwo ludzi z przepastnymi portfelami. Jakież tu gwiazdy święcą! Quincy Jones poprawia frak wdzięcząc się do Mii Farrow, Mandela zabawia rozmowa Naomii Campbell, nowo wybrany prezydent Liberii, Charles Taylor, pyta o zasady gry w krokieta Imrana Khana. Wszyscy uśmiechnięci, piękni, zadowoleni.

 A tymczasem w innej części Afryki ulica oddycha z ulga, bo nie ma dzisiejszej nocy gwałtów ani morderstw. Ich Wódz wyjechał z kraju. Dziś można pozbyć się strachu, ze ON wyda rozkaz i piekło rozpęta się na nowo. I choć nie można się śmiać na cały głos, dziś można się zdobyć na szept…

-Nigdy nie spotkałem piękniejszej kobiety niż Pani- mówi Charles Taylor całując dłoń sławnej modelki- Jest Pani diamentem wśród kobiet.

-Ależ Panie Prezydencie… -sławna celebrytka zalotnie spuszcza oczy.

Być może tak wyglądało ich pierwsze spotkanie. Być może taka chwila sprawiła, ze trzynaście lat później flesz znów błyskają. Tyle ze tym razem podczas rozprawy przed Trybunałem w Hadze.
Media nas uraczyły informacja o przesłuchaniu sławnej modelki, jako świadka w sprawie byłego prezydenta Liberii, Charlesa Taylora, oskarżonego o zbrodnie ludobójstwa. Gdy oglądałem tego newsa, przyszło mi do głowy kilka pytań. Ile osób oglądających to, wie gdzie leży Liberia? Ile osób wie, jaka jest historia tego kraju? Kto zna historie dojścia do władzy Charlesa Taylora i ma świadomość, co ten człowiek zrobił? Chyba nie umiem odpowiedzieć na pytanie ile osób, ale dla tych, którzy nie wiedza, jest ta historia.

W 1821 roku statek, na którego pokładzie znajdował się Robert Stockton, agent American Colonisation Society, dobił do zachodniego wybrzeża Afryki. Towarzystwo, którego członkiem był Stockton, miało charakter dobroczynny i charytatywny, co zaowocowało przystawieniem pistoletu do głowy lokalnego wodza, i zaproponowania mu uczciwej transakcji. Czyli sprzedaży ziemi. Przymusu nie było. Cena dobra, bo Towarzystwo było gotowe zapłacić sześć muszkietów i skrzynkę paciorków. Wobec takiej oferty wódz nie zdołał powiedzieć nie. Pytanie, po co jakiemuś amerykańskiemu Towarzystwu kolejny skrawek afrykańskiej ziemi? Otóż cel był szczytny. Przesiedlenie wyzwolonych niewolników na ich rodzinna ziemie, umożliwienie im powrotu do korzeni. Co tez czyniono przez następne dwadzieścia piec lat. Statki z Ameryki wędrowały przez Ocean wioząc wyzwoleńców na Afrykańskie wybrzeże. Przyszedł rok 1847 i ta sześciotysięczna gromada szczęśliwców ogłosiła powstanie Republiki Liberii. Stanowili, pomimo dalszego napływu, mniej niż jeden procent, całej ludności kraju. Byli niepiśmienni, nie umieli czytać, nie mieli żadnego wyuczonego zawodu, ale zostali przez swych dawnych panów nauczeni, na czym polega system niewolniczy. Zajęli się wiec tym, na czym się znali. Liberia stała się krajem gdzie system niewolniczy trwał z woli samych niewolników. Po prostu nie umieli inaczej żyć. Pierwsza doktryna, było ogłoszenie, ze tylko oni sa obywatelami kraju. Każdy inny był pozbawiony jakichkolwiek praw. Prawodawstwo wprowadziło pojecie- tribesmen, czyli człowiek plemienia. Byli wiec obywatele i tribesmeni. Jako ze kolor skory nie wyróżniał w niczym jednych od drugich, obywatele ubierali się w meloniki, fraki i białe rękawiczki. Trzymali się tylko osad zbudowanych przez siebie na wybrzeżu Atlantyku. 

Tak na marginesie, nie sądźcie ze apartheid wymyślili biali osadnicy w RPA. Dużo wcześniej jego zasady wprowadzono w Liberii. Tribesmenów zamknięto w wyznaczonych dla nich enklawach, zakazano kontaktów, a szczególnie mieszanych małżeństw. Każde złamanie tej zasady było bardzo surowo karane. I nie sądźcie, ze Lenin wymyślił jednopartyjny system władzy. O nie, partia, która decydowała w Liberii o wszystkim powstała w roku 1869, czyli rok przed urodzeniem Lenina i nieprzerwanie władała krajem przez 111 lat. 

Czarni potomkowie amerykańskich niewolników potrzebowali rak do pracy. Wysyłano wiec ekspedycje w głąb kraju w celu łapania niewolników. W krótkim czasie zaczęto ich odsprzedawać do sąsiednich krajów. I trwało to do lat dwudziestych XX-ego wieku.

Ale zajmijmy się czasami nam bliższymi. W 1980 roku w swoim łóżku, w Pałacu Prezydenckim został zamordowany ówczesny prezydent kraju, William Tolbert. Tolbert przejął władze po Tubmanie, który przez dwadzieścia osiem lat rządził krajem, jak swoja własnością. Traktował go jak zabawkę, ale to jego następca doprowadził kraj do całkowitej ruiny. Tak w sumie to Tolbert zginął przez przypadek, gdy grupa żołnierzy przyszła zapytać o zaległy żołd i zastawszy prezydenta śpiącego w łóżku, po prostu go poćwiartowała i nastała nowa władza. Wśród tych żołnierzy był Samuel Doe i on właśnie został nowym prezydentem Liberii. 

Problem z przypadkowością całego zdarzenia polegał na tym, ze Doe zupełnie nie był przygotowany do bycia prezydentem. Był tzw. bayaye, przybyszem z prowincji, który nie miał żadnego wykształcenia, wiedzy, zawodu. Trafiło się, dostał się do wojska. Trafiło się, został prezydentem. Przypadek. Ale ten przypadek miał swoje konsekwencje. 

Kiedyś pisałem o tym jak w świadomości afrykańskiej funkcjonuje strach przed zemsta. Wiadomo, ze jak kogoś się skrzywdzi, to ten ktoś się będzie mścił, wiec jedynym rozwiązaniem, jest eliminacja wszystkich potencjalnych wrogów. Tak, tez myślał Doe. Ufał tylko członkom własnego plemienia, a wszystkich innych kazał eksterminować. Kraj przestał funkcjonować. Nie było nic. Jedzenia, prądu, wody. Każdy, kto nie był z plemienia Krahn, z którego pochodził Doe, żył w strachu o własne zycie. Kraj płacze o wyzwolenie. I tu pojawia się nazwisko Charlesa Taylora. Taylor odebrał wykształcenie prawnicze w Stanach, nagle w 1989 roku pojawia się na Wybrzeżu Kości Słoniowej i stad rozpoczyna wojnę z Doe. Taylor rozpoczyna swoja krucjatę z sześćdziesięcioma ludźmi. Oczywiście, dla rządowej armii nie jest problemem rozprawienie się z tak mała grupa, tyle ze bosonodzy żołnierze wysłani przeciwko Taylorowi, tuz po opuszczeniu Monrowii, zaczynają grabić, co się da, co prowadzi do tego, ze przerażeni ludzie uciekają pod skrzydła Taylora.

W sierpniu 1990 roku Taylor ze swoja armia jest już u wrót Monrowii. Następuje rozłam, kto ma złupić miasto. Szef sztabu, Prince Johnson, odłącza się i uderza na stolice. W mieście zaczynają walczyć o lupy trzy armie. Taylora, Princa i Doe. Miasto plonie. Strumienie krwi spływają od oceanu, odrąbane członki walają się po ulicach, sterty trupów tworzą barykady.

Nigeria wysyła swoje wojska interwencyjne, które stoją na redzie portu w Monrowii. I tu następuje coś dziwnego. Nieumiejący być prezydentem Doe wsiada do samochodu na wieść o jakiś wojskach i jedzie do portu. Tyle ze port jest zajęty przez ludzi Johnsona. Wysiadający z samochodu Doe dostaje serie kul w nogi. Bezwładne ciało prezydenta zostaje zawleczone przed oblicze siedzącego na skrzyni Johnsona. Johnson każe włączyć kamerę i nagrywać to, co się będzie działo. 

Wielogodzinne tortury, na których obcina się uszy prezydenta, katuje go, ale tak by nadal żył, staja się później atrakcja medialna. Kopie kasety krążą po kraju, jest puszczana w barach, sklepach, znajomi zapraszają znajomych. Doe umiera w strasznych męczarniach z upływu krwi.
Po śmierci Doe wojna się nie skończyła. Taylor walczył z Johnsonem o władze, obaj z resztkami liberyjskiej armii, a z nimi wszystkimi wojska interwencyjne kilku afrykańskich krajów. W końcu Monrowię zdobyli żołnierze krajów interweniujących i próbowali zaprowadzić pokój w wyniszczonym kraju. Problem polegał na tym, ze wszystko poza Monrowia było pod kontrola Taylora i jemu podobnych warlordów. Taka sytuacja trwała do 1997 roku, gdy w powszechnych wyborach Taylor został wybrany prezydentem Liberii.

W krótkim czasie, kraj, który nie miał żadnych zasobów naturalnych, a na pewno żadnych pol diamentowych, stal się wielkim eksporterem diamentów. Skąd pochodziły? Taylor rozpętał wojnę w sąsiednim Sierra Leone, uzbrajając bojówki w zamian za diamenty. Piekło trwało. Sąsiednie Sierra Leone płynęło krwią już od jakiegoś czasu, za sprawa nowego prezydenta Liberii. Palono wioski, mordowano, gwałcono, są dowody na akty kanibalizmu. Za tym wszystkim stały grupy wspierane przez Taylora. Podobno, dlatego właśnie, miał na kolacji u Nelsona Mandeli przy sobie diamenty, bo za nie miał zakupić kolejna partie broni, która potem, odsprzedawał za kolejne partie diamentów z pol Sierra Leone. Garść tego krwawego procederu znalazła się w rekach Naomi Campbell. W 2003 roku Taylor ostatecznie utracił kontrole nad krajem i uciekł do Nigerii. Został ujęty w 2006 roku i dziś możemy obserwować jego niewinna twarz, na lawie oskarżonych w Hadze.

To historia kraju, który zapłacił straszna cenę za chciwość i bezwzględność swoich władców. Nie wiem czy Naomi Campbell znała prawdziwy koszt diamentów, które dostała od Taylora tej nocy w Kapsztadzie. Być może były dla niej tylko wyrafinowanym, kosztownym darem. Ale mam nadzieje, ze czasem zakładając pierścionek z diamentem na palec ujrzy w nim ilość ludzkich istnień, które za niego zapłaciły. 

Ja jednak pamiętam ze, co prawda diamenty są wieczne, ale ludzie nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz