niedziela, 26 listopada 2017

Bajka o liściu ałyczy




Dawno, dawno temu, w odległym kraju, na rozleglej równinie, wraz z ciepłym, wiosennym słońcem, urodził się liść. Wraz z innymi liśćmi, swoimi braćmi i siostrami, zazielenił się i rozkwitł na niewielkim krzaku ałyczy. Szybko musiał wziąć się do pracy i spełniać swoja role najlepiej jak potrafił. Zajmował się tym, czym zajmować się musiały inne liście. Pomagał krzakowi, na którym wyrośl oddychać, w pocie czoła produkował tlen, na swoje szerokie plecy łapał krople deszczu i pożywiał nimi krzak. Wiedział, ze jest ważny i wykonuje ważna i potrzebna prace. To dzięki niej krzak mógł rosnąć i rodzic owoce. Ale mijał czas i coraz częściej czół, ze nie jest to jego miejsce na ziemi. Z tęsknotą patrzył na ptaki w powietrzu, które szybowały swobodnie ku odległym szczytom gór, widział chmury sunące dostojnie po niebie. Czasem przebiegało obok stado mustangów, stawały na chwile pośrodku równiny, potem mknęły z rozwianymi grzywami, niknąc za horyzontem. On tez chciał być wolny, moc podróżować, poznać dalekie krainy, a tymczasem jego dni były wciąż takie same i upływały na znojnej pracy. Z całego zielonego serca wierzył, ze pewnego dnia zobaczy dalekie szczyty gór, pofrunie na równiną i zobaczy wszystkie cuda, o których śni nocami.
Pewnego poranka na równiną rozszalała się straszna burza. Pioruny uderzały w ziemie, wiatr naginał rzadko rosnące drzewa, krople deszczu uderzały z taka mocą, ze żłobiły w ziemi malutkie kratery. Liść się bal. Tak jak inne liście na krzaku, chował się i drżał ze strachu przed niszczycielskim żywiołem. Któryś powiew wiatru z furia szarpnął krzakiem, liść czół, jak trzeszcza korzenie trzymające krzak na ziemi. Wiatr szarpał, rwał, ale nie zdołał wyrwać krzaka. Wydawało się ze krzak wygrał ta walkę. Ale wiatr nie chciał odpuścić. Uderzył jeszcze raz. Tym razem porwał młodego liścia, i uniósł go z triumfem do góry. Liść był przerażony. Próbował uwolnić się ze szponów wiatru, ale wiatr był zbyt potężny i wściekły. Na nic zdawało się łkanie, na nic zdawało się błaganie. Wiatr był bezwzględny. Niósł go wyżej i wyżej. Liść patrzył z góry na coraz mniejszy krzak, na którym się urodził i płakał z rozpaczy. Wkrótce zmęczony walka zasnął.
Ranek był piękny. Wiatr się uspokoił i łagodnie niósł liść po bezchmurnym niebie. Liść otworzywszy oczy zobaczył zielone równiny w dole. Potężne lasy pełne potężnych drzew. Niebieskie wstęgi rzeki, w których odbijało się słońce. Ponad nim krążyło leniwie kilka białych obłoków, odbijając się wyraźnie na błękicie nieba. Słońce uśmiechało się radośnie i rozsiewało swoje ciepło na wszystko wokoło. Liść spojrzał przed siebie i zobaczył, ze coraz bliżej sa szczyty gór, o których zawsze marzył. Wiatr niósł go delikatnie. Liść zapłakał ze szczęścia. Spełniały się jego wszystkie marzenia. Był swobodny, wolny, szybował w górze i oglądał cuda ze swoich snów.
Dotarli do gór. Mijali ośnieżone szczyty, zielone doliny. Widział wodospady, rwące gorskie potoki. Widział, jak niedźwiedź łowił ryby uderzając w lustro strumienia. Widział Orly krążące nad dolinami w poszukiwaniu ofiary. Było tak pięknie. Liść był zauroczony, a jego male serce nie nadążało bić z zachwytu.
Już pod wieczór pomyślał o swoich bliskich, ze ich już więcej nie zobaczy, ze zostali tam w dole i zapewne tez tęsknią za nim. Zrozumiał jednak, ze taka jest cena jego marzen.
Poranek zastał ich nad pustynia. Liść nie wyobrażał sobie ze może istnieć cos tak innego od wszystkiego, co znal. Morze piasku, az po horyzont. Nigdzie ani jednej plamki zieleni. Ani jednej kropli wody. Podziwiał piękno tej krainy, ale tez czół przerażenie. To było piękne i straszne zarazem. Nagle wiatr zaczął trącić siły. Liść poszybował w dół zbliżając się do rozgrzanych piasków pustyni. Był niżej i niżej. Widział już pojedyncze ziarna pisku. Zaczął się bać ze tutaj zakończy swoja drogę. Wiatr przestał wiać i liść opadł na ziemie. Piasek go parzył. Było strasznie gorąco i nigdzie nawet śladu wody.  Wtem zobaczył małego pustynnego żuczka, który z trudem pokonywał piaszczysta wydmę. Żuczek zobaczył liść i przystanął zdziwiony.
-A, co to takiego?- zapytał sam siebie.- Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Podszedł ostrożnie do liścia i przyglądał mu się z uwaga.
Liść zobaczył, ze żuczek jest bardzo zmęczony przedzieraniem się przez piaski pustyni, prażącym słońcem, brakiem wody.
-Może mógłbym mu jakoś pomoc?- Pomyślał.- Mógłby się schować w moim cieniu i przeczekać do zachodu słońca.
-Witaj Żuku.- Powiedział na głos- Jestem liściem krzewu ałyczy i pochodzę z dalekiej równiny zza gór. Przywiał mnie tu wiatr. Widzę ze jesteś bardzo zmęczony. Jeśli chcesz, to okryj się mną i odpocznij od promieni słońca. Gdy zapadnie zmrok, a Ty nabierzesz sil, ruszysz dalej swoja droga.
-Witaj liściu. – Odpowiedział żuk.- Nigdy nie widziałem niczego w takich kolorach jak Ty. Czemu jesteś taki kolorowy?
-To zieleń. Myślę, ze, dlatego, ze jest we mnie dużo wody, jestem młody i wyrosłem na deszczowych równinach.
-Deszcz…-zamyślił się Żuk- Wiem, co to jest deszcz. Ale na pustyni pada on bardzo rzadko. Mówisz ze mogę się schronić w Twoim cieniu? Z chęcią skorzystam, bo wędruje od dawna i już nie mam siły.
Co powiedziawszy uczynił.  Podniósł delikatnie liścia i wsunął się pod niego.
-Jak Ci tam jest, Żuku?- spytał liść.
-Przyjemnie, bardzo przyjemnie. Jestem taki zmęczony. Pozwól ze się prześpię.
-Spij. Ja tez odpocznę, bo mam za sobą długa drogę.
I tak liść z Żukiem usnęli pośród żółtych pisków gorącej pustyni.
Minęła noc, a ranek obudził ich palącym słońcem. Wiatr, jakby odpoczął ostatniego dnia, znów przybrał na sile, tylko, ze tym razem był inny. Cieplejszy, suchszy. Zataczając kręgi wypatrzył budzących się w dole przyjaciół. Żuk wysunął się spod liścia.
-Dziękuję Ci liściu. Znów czuje się silny i mogę ruszać dalej.
-A, dokąd wędrujesz?- spytał liść.
-Wędruje tam, dokąd poniesie mnie pustynia. Każdy z nas ma swoje przeznaczenie i nie warto się zastanawiać, jaki jest cel podroży. Cel poznam, gdy do niego dotrę. Wczoraj spotkałem Ciebie i taki był cel. To, co dziś się wydarzy, jest dla mnie wciąż niewiadoma, i bardzo się na nią cieszę. Pamiętaj, liściu, zaufaj przeznaczeniu. Nie myśl nigdy o celu, ciesz się droga. Gdy będziesz na jej końcu, zrozumiesz, po co ja przeszedłeś.
W tym momencie wiatr poderwał liść i uniósł go ponad piaski pustyni.
Żuk patrząc w gore patrzył na tańczący w porywach wiatru liść.
-Żegnaj przyjacielu. I dziękuję.
Wiatr uniósł liścia wysoko, wysoko w gore. Liść już nie widział malutkiego żuczka na bezkresie piasków pustyni, ale poczuł ze w słowach Żuka była prawda. I innymi oczyma spojrzał na wszystko, co się dzieje. Zniknął strach, niepokój, w sercu zagościła mu radość. Z każdym podmuchem wiatru odczuwał jego sile i ona go cieszyła. Z każdym promieniem słońca odczuwał jego ciepło, i ono go cieszyło. Cieszył go widok chmur, widok błękitnego nieba, przesuwające się pod nim morze żółtych piasków. Zamknął oczy i zaufał wiatrowi. Czół ze każda chwila jest jedyna, ze każdy moment jest jedyny i niepowtarzalny.
Wiatr długo niósł go na swoich podmuchach. Gdy liść znów otworzył oczy, pod nim rozciągała się porośnięta młodą trawa równina. Była inna niż jego rodzinne strony. Nie było na niej drzew, krzewów, za to gdzieniegdzie rosły kolczaste rośliny, których nie znal. Cieszył się ze spotyka go znów coś nowego. Choć było to dla niego obce, tym razem nie czul już strachu. Raczej dziecinna ciekawość. Wszystko go fascynowało, było takie radujące oczy i dusze.
Wiatr gwałtownie ucichł. Liść kręcąc się w kolko zaczął opadać w dol. Dojrzał wśród traw leżącego człowieka. Im niżej opadał, tym wyraźniej widział sylwetkę. Człowiek leżał z rozłożonymi rękoma, twarzą do ziemi a na jego plecach krwawiła głęboka rana. Liść opadał wprost na nią. Nie rozumiał, co się działo. Człowiek się nie poruszał. Liść słyszał tylko jego ciężki, powolny oddech. Leżąc na ranie tamował upływ krwi, ale czół ze to nie wystarczy by pomoc rannemu człowiekowi. Chciał coś zrobić, ale czuł się bezsilny. Pomyślał, ze nie wie, czemu tu się znalazł, ze nie wie jak może pomoc, ale jest tutaj i na pewno ma to jakiś sens. Znów zaufał. Zasnął.
Rankiem czół ze coś się zmieniło. Czół się jakby ktoś z niego wycisnął wszystkie soki. Był słabszy niż wczorajszego wieczora. Zauważył jednak, ze rana człowieka przestała krwawić.
Minęły dwa dni. Liść widział ze człowiek zaczyna ruszać z trudem rękoma. Ze od czasu do czasu przesuwa głowę w którąś stronę. Wracał do zdrowia. Liść był zdziwiony. Przecież nie zrobił nic, a tym czasem wyglądało na to, ze człowiek odzyskuje siły.
Spadł deszcz. Liść widział, jak człowiek łapczywie łapie krople deszczu. Deszcz zmyl zaschnięta krew z jego ciała i liść zauważył, ze rana, która przykrywał, prawie się zagoiła.
Następnego poranka człowiek z wysiłkiem podniósł się na kolana i spróbował stanąć na nogi. Widać było ze wciąż jest slaby. Chwiejnie się wyprostował i przeszedł kilka kroków. Liść, upadł na ziemie. Widział, jak człowiek, przystając, co chwila, oddala się coraz bardziej. Liść leżał. Czół ze już nie ma siły, jego zielony kolor stracił na intensywności. Wiedział, ze to już kres jego podroży. Przypomniał sobie słowa żuka. Zrozumiał, ze podroż, która odbył, odbył po to by uratować komuś życie. Uśmiechnął się do siebie spokojny.
-Każdy z nas ma swoje przeznaczenie- pomyślał.- Trzeba tylko zaufać wiatrowi.
Kilka miesięcy później w miejscu gdzie opadł liść, wyrósł młody pęd krzaka ałuny. Szybko rósł, na wietrznej, odwiedzanej przez deszcze równinie. Wypuścił zielone liście i zakwitł słodkimi owocami. Przechodził tamtędy człowiek. Przypomniał sobie, ze kilka miesięcy wcześniej, w tym miejscu, upadł na ziemie wykończony rana po ataku niedźwiedzia, na którego polował. Zobaczył krzak, którego nie pamiętał. Dzień był upalny a owoce ałuny wyglądały tak soczyście. Zerwał jeden owoc i ugryzł. Owoc był smaczny i zaspakajał pragnienie.
-Cóż za cudowny krzak- pomyślał człowiek.
Zerwał z krzaka kilka liści i postanowił zasądzić je w swojej wiosce. Kilka lat później ludzie zrozumieli, ze soki z liści ałuny potrafią leczyć rany, i choć nikt nie wiedział jak ten pierwszy krzak wyrósł na równinie, wszyscy się cieszyli ze mogą korzystać z jego owoców i liści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz