Dawno,
dawno temu, w odległym kraju, na rozleglej równinie, wraz z ciepłym, wiosennym słońcem,
urodził się liść. Wraz z innymi liśćmi, swoimi braćmi i siostrami, zazielenił
się i rozkwitł na niewielkim krzaku ałyczy. Szybko musiał wziąć się do pracy i
spełniać swoja role najlepiej jak potrafił. Zajmował się tym, czym zajmować się
musiały inne liście. Pomagał krzakowi, na którym wyrośl oddychać, w pocie czoła
produkował tlen, na swoje szerokie plecy łapał krople deszczu i pożywiał nimi
krzak. Wiedział, ze jest ważny i wykonuje ważna i potrzebna prace. To dzięki
niej krzak mógł rosnąć i rodzic owoce. Ale mijał czas i coraz częściej czół, ze
nie jest to jego miejsce na ziemi. Z tęsknotą patrzył na ptaki w powietrzu,
które szybowały swobodnie ku odległym szczytom gór, widział chmury sunące
dostojnie po niebie. Czasem przebiegało obok stado mustangów, stawały na chwile
pośrodku równiny, potem mknęły z rozwianymi grzywami, niknąc za horyzontem. On
tez chciał być wolny, moc podróżować, poznać dalekie krainy, a tymczasem jego
dni były wciąż takie same i upływały na znojnej pracy. Z całego zielonego serca
wierzył, ze pewnego dnia zobaczy dalekie szczyty gór, pofrunie na równiną i
zobaczy wszystkie cuda, o których śni nocami.
Pewnego
poranka na równiną rozszalała się straszna burza. Pioruny uderzały w ziemie,
wiatr naginał rzadko rosnące drzewa, krople deszczu uderzały z taka mocą, ze
żłobiły w ziemi malutkie kratery. Liść się bal. Tak jak inne liście na krzaku, chował
się i drżał ze strachu przed niszczycielskim żywiołem. Któryś powiew wiatru z
furia szarpnął krzakiem, liść czół, jak trzeszcza korzenie trzymające krzak na
ziemi. Wiatr szarpał, rwał, ale nie zdołał wyrwać krzaka. Wydawało się ze krzak
wygrał ta walkę. Ale wiatr nie chciał odpuścić. Uderzył jeszcze raz. Tym razem porwał
młodego liścia, i uniósł go z triumfem do góry. Liść był przerażony. Próbował uwolnić
się ze szponów wiatru, ale wiatr był zbyt potężny i wściekły. Na nic zdawało
się łkanie, na nic zdawało się błaganie. Wiatr był bezwzględny. Niósł go wyżej
i wyżej. Liść patrzył z góry na coraz mniejszy krzak, na którym się urodził i płakał
z rozpaczy. Wkrótce zmęczony walka zasnął.
Ranek
był piękny. Wiatr się uspokoił i łagodnie niósł liść po bezchmurnym niebie. Liść
otworzywszy oczy zobaczył zielone równiny w dole. Potężne lasy pełne potężnych
drzew. Niebieskie wstęgi rzeki, w których odbijało się słońce. Ponad nim
krążyło leniwie kilka białych obłoków, odbijając się wyraźnie na błękicie
nieba. Słońce uśmiechało się radośnie i rozsiewało swoje ciepło na wszystko wokoło.
Liść spojrzał przed siebie i zobaczył, ze coraz bliżej sa szczyty gór, o
których zawsze marzył. Wiatr niósł go delikatnie. Liść zapłakał ze szczęścia. Spełniały
się jego wszystkie marzenia. Był swobodny, wolny, szybował w górze i oglądał
cuda ze swoich snów.
Dotarli
do gór. Mijali ośnieżone szczyty, zielone doliny. Widział wodospady, rwące
gorskie potoki. Widział, jak niedźwiedź łowił ryby uderzając w lustro strumienia.
Widział Orly krążące nad dolinami w poszukiwaniu ofiary. Było tak pięknie. Liść
był zauroczony, a jego male serce nie nadążało bić z zachwytu.
Już
pod wieczór pomyślał o swoich bliskich, ze ich już więcej nie zobaczy, ze
zostali tam w dole i zapewne tez tęsknią za nim. Zrozumiał jednak, ze taka jest
cena jego marzen.
Poranek
zastał ich nad pustynia. Liść nie wyobrażał sobie ze może istnieć cos tak
innego od wszystkiego, co znal. Morze piasku, az po horyzont. Nigdzie ani
jednej plamki zieleni. Ani jednej kropli wody. Podziwiał piękno tej krainy, ale
tez czół przerażenie. To było piękne i straszne zarazem. Nagle wiatr zaczął trącić
siły. Liść poszybował w dół zbliżając się do rozgrzanych piasków pustyni. Był niżej
i niżej. Widział już pojedyncze ziarna pisku. Zaczął się bać ze tutaj zakończy
swoja drogę. Wiatr przestał wiać i liść opadł na ziemie. Piasek go parzył. Było
strasznie gorąco i nigdzie nawet śladu wody. Wtem zobaczył małego pustynnego żuczka, który
z trudem pokonywał piaszczysta wydmę. Żuczek zobaczył liść i przystanął
zdziwiony.
-A,
co to takiego?- zapytał sam siebie.- Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Podszedł
ostrożnie do liścia i przyglądał mu się z uwaga.
Liść
zobaczył, ze żuczek jest bardzo zmęczony przedzieraniem się przez piaski
pustyni, prażącym słońcem, brakiem wody.
-Może
mógłbym mu jakoś pomoc?- Pomyślał.- Mógłby się schować w moim cieniu i przeczekać
do zachodu słońca.
-Witaj Żuku.- Powiedział na głos- Jestem liściem krzewu ałyczy i pochodzę z dalekiej równiny
zza gór. Przywiał mnie tu wiatr. Widzę ze jesteś bardzo zmęczony. Jeśli chcesz,
to okryj się mną i odpocznij od promieni słońca. Gdy zapadnie zmrok, a Ty
nabierzesz sil, ruszysz dalej swoja droga.
-Witaj
liściu. – Odpowiedział żuk.- Nigdy nie widziałem niczego w takich kolorach jak
Ty. Czemu jesteś taki kolorowy?
-To
zieleń. Myślę, ze, dlatego, ze jest we mnie dużo wody, jestem młody i wyrosłem
na deszczowych równinach.
-Deszcz…-zamyślił
się Żuk- Wiem, co to jest deszcz. Ale na pustyni pada on bardzo rzadko. Mówisz
ze mogę się schronić w Twoim cieniu? Z chęcią skorzystam, bo wędruje od dawna i
już nie mam siły.
Co
powiedziawszy uczynił. Podniósł
delikatnie liścia i wsunął się pod niego.
-Jak
Ci tam jest, Żuku?- spytał liść.
-Przyjemnie,
bardzo przyjemnie. Jestem taki zmęczony. Pozwól ze się prześpię.
-Spij.
Ja tez odpocznę, bo mam za sobą długa drogę.
I
tak liść z Żukiem usnęli pośród żółtych pisków gorącej pustyni.
Minęła
noc, a ranek obudził ich palącym słońcem. Wiatr, jakby odpoczął ostatniego
dnia, znów przybrał na sile, tylko, ze tym razem był inny. Cieplejszy, suchszy.
Zataczając kręgi wypatrzył budzących się w dole przyjaciół. Żuk wysunął się
spod liścia.
-Dziękuję
Ci liściu. Znów czuje się silny i mogę ruszać dalej.
-A,
dokąd wędrujesz?- spytał liść.
-Wędruje
tam, dokąd poniesie mnie pustynia. Każdy z nas ma swoje przeznaczenie i nie
warto się zastanawiać, jaki jest cel podroży. Cel poznam, gdy do niego dotrę.
Wczoraj spotkałem Ciebie i taki był cel. To, co dziś się wydarzy, jest dla mnie
wciąż niewiadoma, i bardzo się na nią cieszę. Pamiętaj, liściu, zaufaj
przeznaczeniu. Nie myśl nigdy o celu, ciesz się droga. Gdy będziesz na jej końcu,
zrozumiesz, po co ja przeszedłeś.
W
tym momencie wiatr poderwał liść i uniósł go ponad piaski pustyni.
Żuk
patrząc w gore patrzył na tańczący w porywach wiatru liść.
-Żegnaj
przyjacielu. I dziękuję.
Wiatr
uniósł liścia wysoko, wysoko w gore. Liść już nie widział malutkiego żuczka na
bezkresie piasków pustyni, ale poczuł ze w słowach Żuka była prawda. I innymi
oczyma spojrzał na wszystko, co się dzieje. Zniknął strach, niepokój, w sercu
zagościła mu radość. Z każdym podmuchem wiatru odczuwał jego sile i ona go cieszyła.
Z każdym promieniem słońca odczuwał jego ciepło, i ono go cieszyło. Cieszył go
widok chmur, widok błękitnego nieba, przesuwające się pod nim morze żółtych piasków.
Zamknął oczy i zaufał wiatrowi. Czół ze każda chwila jest jedyna, ze każdy
moment jest jedyny i niepowtarzalny.
Wiatr
długo niósł go na swoich podmuchach. Gdy liść znów otworzył oczy, pod nim
rozciągała się porośnięta młodą trawa równina. Była inna niż jego rodzinne
strony. Nie było na niej drzew, krzewów, za to gdzieniegdzie rosły kolczaste rośliny,
których nie znal. Cieszył się ze spotyka go znów coś nowego. Choć było to dla
niego obce, tym razem nie czul już strachu. Raczej dziecinna ciekawość.
Wszystko go fascynowało, było takie radujące oczy i dusze.
Wiatr
gwałtownie ucichł. Liść kręcąc się w kolko zaczął opadać w dol. Dojrzał wśród
traw leżącego człowieka. Im niżej opadał, tym wyraźniej widział sylwetkę. Człowiek
leżał z rozłożonymi rękoma, twarzą do ziemi a na jego plecach krwawiła głęboka
rana. Liść opadał wprost na nią. Nie rozumiał, co się działo. Człowiek się nie poruszał.
Liść słyszał tylko jego ciężki, powolny oddech. Leżąc na ranie tamował upływ
krwi, ale czół ze to nie wystarczy by pomoc rannemu człowiekowi. Chciał coś zrobić,
ale czuł się bezsilny. Pomyślał, ze nie wie, czemu tu się znalazł, ze nie wie
jak może pomoc, ale jest tutaj i na pewno ma to jakiś sens. Znów zaufał. Zasnął.
Rankiem
czół ze coś się zmieniło. Czół się jakby ktoś z niego wycisnął wszystkie soki.
Był słabszy niż wczorajszego wieczora. Zauważył jednak, ze rana człowieka
przestała krwawić.
Minęły
dwa dni. Liść widział ze człowiek zaczyna ruszać z trudem rękoma. Ze od czasu
do czasu przesuwa głowę w którąś stronę. Wracał do zdrowia. Liść był zdziwiony.
Przecież nie zrobił nic, a tym czasem wyglądało na to, ze człowiek odzyskuje siły.
Spadł
deszcz. Liść widział, jak człowiek łapczywie łapie krople deszczu. Deszcz zmyl zaschnięta
krew z jego ciała i liść zauważył, ze rana, która przykrywał, prawie się zagoiła.
Następnego
poranka człowiek z wysiłkiem podniósł się na kolana i spróbował stanąć na nogi.
Widać było ze wciąż jest slaby. Chwiejnie się wyprostował i przeszedł kilka kroków.
Liść, upadł na ziemie. Widział, jak człowiek, przystając, co chwila, oddala się
coraz bardziej. Liść leżał. Czół ze już nie ma siły, jego zielony kolor stracił
na intensywności. Wiedział, ze to już kres jego podroży. Przypomniał sobie słowa
żuka. Zrozumiał, ze podroż, która odbył, odbył po to by uratować komuś życie. Uśmiechnął
się do siebie spokojny.
-Każdy
z nas ma swoje przeznaczenie- pomyślał.- Trzeba tylko zaufać wiatrowi.
Kilka
miesięcy później w miejscu gdzie opadł liść, wyrósł młody pęd krzaka ałuny.
Szybko rósł, na wietrznej, odwiedzanej przez deszcze równinie. Wypuścił zielone
liście i zakwitł słodkimi owocami. Przechodził tamtędy człowiek. Przypomniał
sobie, ze kilka miesięcy wcześniej, w tym miejscu, upadł na ziemie wykończony
rana po ataku niedźwiedzia, na którego polował. Zobaczył krzak, którego nie
pamiętał. Dzień był upalny a owoce ałuny wyglądały tak soczyście. Zerwał jeden
owoc i ugryzł. Owoc był smaczny i zaspakajał pragnienie.
-Cóż
za cudowny krzak- pomyślał człowiek.
Zerwał
z krzaka kilka liści i postanowił zasądzić je w swojej wiosce. Kilka lat później
ludzie zrozumieli, ze soki z liści ałuny potrafią leczyć rany, i choć nikt nie
wiedział jak ten pierwszy krzak wyrósł na równinie, wszyscy się cieszyli ze
mogą korzystać z jego owoców i liści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz